środa, 4 grudnia 2013

Użalać się czy nie użalać?

***
 
Polała się pierwsza krew. Maluch rozpędził się, nogi mu się poplątały i rach ciach… wylądował na kaloryferze. To były sekundy. Nawet nie zdążyliśmy zareagować :/ Pech chciał, że uderzył w wystającą rurkę. Krew poleciała strugami z rozciętej bródki i z języka… Łzy niczym grochy spływały po policzkach, a małe ciałko trzęsło się  ze strachu. Dobrze, że byłam blisko i mogła
szybko wziąć Szkrabka na ręce i …
  zacząć zagadywać.
Zabrzmi to troszkę chłodno, może nawet ktoś powie, co z nas za rodzice… Nie użalamy się nad płaczącym Maluchem (np. z powodu upadku czy lekkiego skaleczenia rzecz jasna, przy poważniejszych obrażeniach sprawa wygląda zupełnie inaczej!). Staramy się nie wpadać w panikę. Owszem, przytulamy synka i bierzemy na ręce, ale tylko po to by przy tym całym rozlewaniu łez, rozpaczy i bólu, podejść do okna, pokazać ptaszki, drzewa, chmurki i wszystko inne co pomoże Małemu zapomnieć o tym, co się przed kilkoma minutami stało. Sposób działa u nas bez zastrzeżeń. Nawet mój mąż już zauważył, że nie ma co się użalać nad płaczącym synkiem, bo gdy tylko zaczynaliśmy to ten nagle wykrzywiał usta w kształt podkówki i wył jak syrena. Sama bym pewnie rozpaczała nad sobą jakby mi ktoś nad uchem lamentował: ojjjjj biedactwo, boli, oj jak boli… i jeszcze krew ci leci! Wtedy to jakoś tak na wyobraźnię działa… Pewnie nawet i u takiego malca ;)
 
A dlaczego o tym piszę? Ostatnio bawiłam się z synkiem (4 lata) mojej koleżanki w chowanego połączonego z berkiem po podwórku. Ciotka liczyła do dziesięciu, a mały miał uciekać i się schować przede mną. Niestety zanim doliczyłam do pięciu usłyszałam straszny, wręcz przeraźliwy krzyk połączony z płaczem. Młody wywalił się na chodniku. Oba kolana zdarte, ale w zasadzie krew nie poleciła, tylko skóra porysowana. Nic wielkiego, ale mały wpadł w taki szał, że nie dał się nawet dotknąć. O przemyciu rany nie było mowy. Jego mama zaczęła nad nim się użalać, tulić, pocieszać, a dziecko zamiast się uspokajać zaczęło płakać wniebogłosy. Czyste szaleństwo trwało dwie godziny! Nie mogłam tego słuchać, próbowałam sama zagadać malucha, przyniosłam nawet kolorowe plasterki (zadziałały na krótką chwilkę), ale dopiero gdy zapuściłam ulubione bajki dziecko się uspokoiło. Głupio się przyznać, ale to ja uspokoiłam szkraba, a nie jego własna matka.

Wtedy zaczęłam się zastanawiać czy warto się użalać nad dzieckiem czy lepiej zachować zimną krew, okazać trochę mniej uczuć niż normalnie. Porównując te dwie sytuacje, bardziej chylę się jednak ku nie użalaniu się. Wydaje mi się, że robię to troszkę dla jego dobra, przyszłościowo. Gdy pójdzie do przedszkola/szkoły i upadnie bądź skaleczy się, nie wierzę, że wychowawczyni porzuci resztę dzieci tylko po to, by pocieszyć, utulić i otrzeć łzy mojemu dziecku. Nie generalizuję, ale wolę być realistką.

A jakie jest Wasze podejście, gdy dziecko się skaleczy lub upadnie i płacze?

Pozdrawiam,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz