***
W Polsce piękna, wręcz wiosenna pogoda (z tego co mi mama opowiadała), a u nas szaleje wiatrzysko, pada deszcz i jest ogólnie bardzo nieprzyjemnie. Z tego też powodu całe dnie spędzam z Maluchem w domu i z tego też powodu oboje już dostajemy do głowy :/ Dodatkowo Małemu chyba idą ząbki i ma masakryczny humor. Ciągle popłakuje, chodzi za mną i sam nie wie czego chce. Próbuje go zabawić,
zainteresować czymś, ale ten wszystko rzuca na bok i mi na kolana się pcha i cycusia przez bluzkę szuka. No bieda z tą pogodą, bo tak chociaż wspólne spacery z jego koleżanką poprawiają mu nastrój. Dziś zaplanowałyśmy z drugą mamą, że zabieramy dzieciaki na szaleństwa do małpiego gaju. Jest niedaleko, niedrogi, dzieci się wyszaleją z dwie godzinki, my razem z nimi :) Niestety na miejscu okazało się, że akurat w poniedziałki jest zamknięte. Szlag by to! Nie zastanawiając się długo pojechałam z synkiem na szybkie zakupy do centrum handlowego. Niby żadna to rozrywka, ale przynajmniej tam Maluch ma gdzie biegać, są autka-automaty, na których może pokręcić kierownicą i potrąbić. A i jeszcze są ruchome schody do jazdy w te i wewte oraz windy, które Mały uwielbia ze względu na przyciski, które namiętnie wciska (czasami przez to jeździmy przez to góra - dół, po kilka razy). Także nawet w centrum handlowym może być fajnie...
Dziś Maluch postanowił, że oprócz wyżej wymienionych "sklepowych rozrywek" zrobi mamie inną rozrywkę, pt.: "Goń mnie mamo po sklepie, bo właśnie ci uciekam"... albo jeszcze inną: "Nigdzie nie idę, leżę sobie teraz na środku sklepu i podziwiam sufit". Albo jeszcze inną: " Mamo! Zobacz jak szampony potrafią latać!" (i stałam później i układałam szampony z powrotem na półkę). Dziś synek pobił samego siebie, z bezczelnym uśmiechem na twarzy! Naprawdę dał popis możliwości, a ja wyszłam ze sklepu mokra jak szczur. Choć momentami ludzie patrzyli na mnie jak na ufoludka, że przecież dziecko leży na środku i go nie zbieram, nie krzyczę, nie szarpię, tylko się uśmiecham. Inni (rodzice) zatrzymywali się i pokazywali mojego synka swoim dzieciom i śmiali się razem ze mną (nie złośliwie). Taki etap. Ja to wiem i inni rodzice też to wiedzą. Chyba rozumieją, że czasami dziecko protestuje i nie chce iść, że siada nawet na środku alejki i się śmieje i macha mamie na pożegnanie, ale gdy ta tylko zniknie z pola widzenia zaczyna biec za nią. Ja tak robiłam. Nie szarpałam się z Maluchem, tylko udawałam, że się z nim żegnam i szłam dalej, w bezpieczną odległość, tak żeby on mnie już nie widział, ale ja miałam go cały czas na oku :) Czasami biegł w moją stronę, a czasami uciekał jeszcze dalej i wtedy zaczynał się mój pościg. Ale wiecie co, fajnie i zabawnie było. Mam tylko nauczkę, żeby następnym razem brać wózek, a nie koszyk, wtedy mogę zawsze Malca chociaż na chwilkę posadzić i zrobić spokojnie zakupy (dziś połowy rzeczy zapomniałam).
Teraz zastanawiam się nad kupnem o takich lub podobnych szelek. Koleżanka ma takie podobne i sprawdzają się w 100%. Dziecko ma możliwość spacerowania przed tobą, nie musisz trzymać dziecka za rękę (mój synek póki co lubi chodzić za rączkę, ale wiem, że z wiekiem to się zmienia i jest bunt), a jednocześnie masz dziecko blisko siebie i pod kontrolą. Dziś właśnie takich szelek mi brakowało :)
Niektórzy mogą się śmiać, że prowadzę dziecko na smyczy jak psa, ale tu nie ma niczego śmiesznego. Bezpieczeństwo malucha jest najważniejsze. A czy Wy macie podobne doświadczenia z dziećmi w sklepie? Może macie jakieś magiczne, sprawdzone sposoby na okiełznanie takiego małego wulkanu energii?
Pozdrawiam,
Ja zawsze biorę wózek i sadzam tam Bartka,bo inaczej zakupy kończą się bieganiną po sklepie między regałami w poszukiwaniu malucha.A ten spryciarz zwiewa co sił w nogach.
OdpowiedzUsuńI przeważnie daję Mu bułkę lub bakusia do ręki i jest chwila spokoju :)
jesteśmy :D
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! :) Rozgośćcie się, zapraszam! :)
UsuńSzelek nie używaliśmy, ale gdyby nam Martynka nagminnie uciekała to na pewno byśmy wypróbowali :)) Mąż się właśnie śmieje że to wygląda jak dziecko na smyczy, no ale nie oszukujmy się przy uciekinierze to może uratować dziecku życie nawet!
OdpowiedzUsuńnominowałam Cię : http://www.mama-kubusia.pl/2014/01/liebster-blog-award.html ! :)
OdpowiedzUsuńSzelek nie używałam, widziałam raz kobietę co miała dziecko na szelkach i miotał nią syn jak jakiś bulterier dosłownie... Bardziej podoba mi się plecaczek z szelką - delikatniejszy, subtelniejszy, a funkcja ta sama.
OdpowiedzUsuńCo do zakupów, moja mała też chodzi sama, biega, dotyka, piszczy. Ale goniłam ją zaledwie kilka razy. Pomimo jej ruchliwości ogromnej, jakoś trzyma się mnie ;) Na zasadzie zabawy wszystko :) I właśnie tak samo jak Ty, czasami znikam jej z pola widzenia ;)
Na zakupach w mniejszych marketach zabieram koszyk, w którym siedzi Em :) Wózek niestety odrzuciła u Nas już całkiem :/
Szelek nie używam, jakoś nie jestem przekonana i jeszcze nie ma potrzeby. Zazwyczaj udaje się dziecko okiełznać bułką, której się domaga od wejści. I wózek zakupowy niezbędny. Lub taki koszyk co to można ciągnąć. Nasza akurat lubi, a że to ją mocno spowalnia, więc ogarniamy ;) I proszę ją o pomoc - o wkładanie do koszyka. No i jednak unikam snucia się po galeriach - jedynie w stanach konieczności, czyt. większych zakupów.
OdpowiedzUsuńakurat dziś rozmyślałam na ten temat w drodze do apteki ! :)
OdpowiedzUsuńMoja na szczęście raczej trzyma się blisko... Za to omówienie KAŻDEJ rzeczy na półce sklepowej mnie doprowadza do szewskiej pasji.
OdpowiedzUsuńA szelki? Do mnie nie przemawiają. Ale ja nie mam problemu uciekającego dziecka...
Cholerka, to jeszcze przede mną ale mam już zakupione szeleczki do nauki chodzenia - myślę, że przydadzą się również w takich sytuacjach :) Póki co mój młodzieniec nie lubi ani wózka, ani spacerów, ani jazdy samochodem..książe mi rośnie - trzeba nosić inaczej rozpierducha ;)
OdpowiedzUsuńMy nie musieliśmy używać szelek. Powiedziałam raz małej, że ma dać rączkę bo rowery jadą po chodniku i mogą ją przewrócić i teraz ładnie idzie za rękę :)
OdpowiedzUsuńja zawsze uważałam takie 'szelki' za zbędne, ale nie raz żałowałam jak L. zaczęła chocia i uciekac, że jednak ich nie mamy ; P
OdpowiedzUsuń