piątek, 28 lutego 2014

Wracamy :)

***
Przepraszam. Przepraszam, że zaginęliśmy gdzieś i ani słychu, ani widu nas tu w blogowym świecie. Żyjemy i mamy się całkiem dobrze :) To znaczy dopiero od wczoraj mamy się dobrze...
Przyznam szczerze, że po naszym wakacyjnym wyjeździe troszkę wena mnie opuściła, ba, wręcz straciłam chęci do dalszego prowadzenia bloga. Przez myśl mi nawet przeszło usunięcie
go. Jednak po przeczytaniu
kilku wpisów stwierdziłam, że to jest nasza pamiątka. Te chwile, te momenty w naszym życiu, o których wspominam na blogu łatwo mogą z pamięci umknąć. Zostaliśmy zatem :)

Bardzo chciałam Wam napisać o naszych wakacjach. To były moje urodzinowo-niespodziankowe wakacje, ale przy wyborze miejsca docelowego czy nawet hotelu kierowaliśmy się głównie myślą o naszym chłopczyku. Niestety zaraz po powrocie do megawietrznej i mokrej do suchej nitki Irlandii (akurat przechodził kolejny front z deszczem i wiatrem, co to płot kolejny raz nam wyrwał), załapałam z Maluchem przeziębienie. Przeziębienie połączone z katarem, bólem gardła i kaszlem. Rekonwalescencja trwała do dziś. Bo chyba udało nam się już wyjść na prostą. Mały już nie ma kataru i kaszle tylko sporadycznie, najczęściej po dłuższym leżeniu. Ja wyleczyłam się szybciej. Wierzcie lub nie, ale po nieprzespanych nocach, połączonych z lulaniem, wycieraniem glutków z nosa, czytaniem bajek o 3 nad ranem i tuleniem zapłakanego Malca, nie miałam ochoty nic pisać. Nie miałam ochoty ani sił włączać komputera... 
Zdarzył nam się także epizod z pogotowiem. Teraz sama nie wiem czy już spanikowaliśmy z mężem czy faktycznie było coś na rzeczy, ale licho nie śpi i wolałam dmuchać na zimne. Zaczęło się od tego, że na czas choroby przeniosłam się z synkiem do drugiej, cieplejszej, ale mniej wygodnej sypialni. To taki nasz pokój gościnny. Niestety pokój jest od strony podwórka, które sąsiaduje z innymi podwórkami. Nasz sąsiad ma dwa labradory, które trzyma cały rok na zewnątrz i nie będę oszukiwać, moim zdaniem te psy zostały skrzywdzone i są (jak na tą rasę) bardzo agresywne. Dużo i często szczekają donośnym głosem. Wieczorem Maluszek zasnął szybko, ale już po ok. półtorej godziny zaczął się wiercić i kręcić po łóżku. Wiedzieliśmy z mężem dlaczego. Wiał silny wiatr i psy sąsiada poszczekiwały na coś, co ruszało się na wietrze. W końcu synek się obudził. Pobiegłam do niego i próbowałam jak to zwykle pogłaskać i utulić do snu. Jednak Mały zaczął się prężyć, wyrywać z moich rąk, krzyczeć w niebo głosy, rzucać się jak poparzony na łóżku. Nie dał mi się dotknąć, nie pozwolił głaskać. Nie zadziałało nic! Nawet podanie piersi lub zapodanie na telefonie ulubionych teledysków. Płakał jakby go ze skóry obdzierali, a my czuliśmy się kompletnie bezsilni. Prosiłam: "pokaż mamusi, gdzie Cię boli... pokaż paluszkiem", ale on cały czas krzyczał. Najgorsze wrzaski były, gdy próbowałam pomasować brzuszek, bo już myśleliśmy, że może to przez to co zjadł na kolację. W końcu po prawie dwóch godzinach płaczu usnął... na pół godziny, by znów przez kolejne kilkadziesiąt minut zanosić się płaczem. Znam moje dziecko i wiem, że to nie był normalny płacz. Mały nie płakał tak jak zawsze, dlatego podjęliśmy decyzję o wezwaniu pogotowia. Przez myśl przeszły mi różne przypadki... zaczynając na wyrostku robaczkowym, a skończywszy na skręcie jądra. Przewidywałam czarny scenariusz. 
Karetka dojechała do nas już po 10 minutach. I wiecie co było najśmieszniejsze? Sprawdzili gorączkę, obmacali brzuszek, podali nurofen, osłuchali serduszko... a to wszystko przy kompletnym braku sprzeciwu ze strony Malucha. Zaraz jak tylko sanitariusze weszli do naszego domu, Mały przestał płakać i uspokoił się. Jednak zapadła decyzja o przewiezieniu synka do dziecięcego Temple Street Hospital w Dubline. W karetce to już dopiero wyszłam na wariatkę. Mały sobie zaczął śpiewać, naśladować "ijo ijo", coś tam opowiadać po swojemu, pokazywać paluszkiem na sprzęty w karetce... był okazem zdrowia, dobrego humoru i jeszcze lepszego samopoczucia. W szpitalu w zasadzie zmarnowaliśmy tylko czas lekarzy... którzy niczego oprócz zatkanego noska i kaszlu nie stwierdzili. Wracając z Maluchem o 2 w nocy do domu zastanawiałam się, czy faktycznie coś było na rzeczy, czy spanikowaliśmy? Dziś bardziej skłaniam się ku temu drugiemu, ale co by było, gdyby okazało się, że to coś poważnego, a ja bym to zbagatelizowała? A może faktycznie czegoś (w tym wypadku psów sąsiada) się wystraszył i nie potrafił uspokoić... 

Teraz, gdy już wszystkie emocje opadły, gdy już wyzdrowieliśmy, chcę pisać o przyjemnych rzeczach. Chcę wrócić do Was z pozytywną energią, a nie tylko narzekać. A niestety w lutym chyba innych wpisów byście u nas nie znaleźli. Ta przerwa chyba dobrze nam zrobiła. My bardzo stęskniliśmy się za Wami i mamy nadzieje, że choć troszkę tęskniliście za nami ;) 
Uśmiechamy się i wszystkich ciepło pozdrawiamy!

Do przeczytania!


10 komentarzy:

  1. Lepiej dmuchać na zimne, najważniejsze że już jest dobrze! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG! Ale się u Was działo!

    OdpowiedzUsuń
  3. Faktycznie, blogowanie w takiej sytuacji nie w chodzi w grę. Każdy rodzić tak by postąpił, nie jesteś przewrażliwiona. Pozdrawiam i mam nadzieję, że już wszystko będzie ok :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Żadne przewrażliwienie... Mały zobaczył coś nowego, potem wycieczka karetką i odwrócił uwagę od strachów. W domu moglibyście nic "aż tak interesującego" nie znaleźć.
    najważniejsze, że pomogło i teraz dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witajcie miło Was Widziecieć (przeczytać) zaglądała do Was co drugi dzień czy jakiś wpis mi nie umknął :)
    Cieszę sie że już jest lepiej :)
    Strach o swojego malca o Swoje dziecko jest zawsze silnym bodźcem emocjonalnym i każda z Nas pewnie postąpiła by tak samo ( ja na pewno )
    Mam nadzieję że nie znikniecie nam więcej bez wieści :)
    pozdrawiamy i mocno ściskamy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ufff, ale mieliście przeżycia. Myślałam, co tam, czemu tak pusto i fajnie, że wracacie.Oby zez drowiem :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale mieliście przeżycia... Ja bym chyba tak samo zareagowała. Zresztą jak byłam dzieckiem, to też miałam jakiś "atak" po czym wsadzili mnie w karetkę, uspokoiłam się i tyle ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję Dziewczyny za to, że z nami jesteście i wszystkie miłe słowa! Jesteście kochane! Buziaki dla każdej z osobna i wszystkich razem! :*

    OdpowiedzUsuń