***
Dzisiejszy dzień na długo zapadnie w mojej
pamięci. Takiego strachu i takiego stresu w swojej matczynej karierze
chyba jeszcze nie przeżyłam. Były katarki, przeziębienia, gorączki,
nawet różyczka się przewinęła. Było wtedy niewesoło. Jednak to co
przytrafiło nam się dziś, uświadomiło mi, jak bardzo trzeba być uważnym
przy dziecku i jak trzeba mieć oczy dookoła
głowy. Moja czujność chyba
troszkę została ostatnio uśpiona, albo nie doceniłam możliwości
Maluszka. W każdym razie od teraz nie spuszczam synka z oczu na dłużej
niż dwie minuty :)
A to było tak…
Rano musiałam wydrukować kilka dokumentów.
Zjedliśmy więc śniadanko i zamiast bawić się jak zwykle w salonie,
poszliśmy na piętro. Tam raczej zabawek nie trzymamy, bo do tej pory nie
były nam potrzebne, a Maluch potrafił się zająć na kilka chwil zwykłą
szczoteczką do zębów lub patyczkami do uszu ;)
Poszliśmy zatem razem do pokoju by wydrukować co trzeba, ja
zapuszczałam poszczególne pliki do druku, a Szkrabek w tym czasie
buszował po okolicy. Cały czas miałam go w zasięgu wzroku. Jednak w
pewnym momencie musiałam skupić się nad czymś przy komputerze, to była
krótka chwila… Synek poszedł sobie do łazienki, co nie zaniepokoiło mnie
zbytnio, bo często grzebie tam i rozrzuca swoje pieluszki lub wrzuca
wszystko co popadnie do wanny. Zaczęło się drukować, więc poszłam do
Maluszka gdyż trochę zaczął marudzić. Naciskam na klamkę od drzwi
łazienki i co?! Zamknięte na klucz! Mały po drugiej stronie drzwi
grzebał przy zamku i chyba próbował przekręcić klucz, ale ten wypadł z
dziurki. Cała w strachu zerknęłam przez dziurkę od klucza i widziałam,
że synek trzyma klucz w ręku. Wsadziłam rękę w szparę między drzwiami a
podłogą i zaczęłam błagalnym głosem mówić Maluchowi, żeby dał mamusi
klucz do rączki. Ten podał mi buteleczkę z kroplami do nosa, którą
trzymał w drugiej rączce, a klucz rzucił… w dal :/ Zaczęła ogarniać mnie
panika, tym bardziej, że synek zaczął popłakiwać i wołać mama.
Pobiegłam do kuchni po coś długiego, co by mi pomogło przyciągnąć
klucz, ale oczywiście w takiej chwili nic nie mogłam znaleźć, nagle
wszystko jakby zapadło się pod ziemię!
Zadzwoniłam do męża. Doradził mi, abym
wykręciła klamkę. Ja? I niby jak mam dalej otworzyć ten diabelny zamek?!
Zadzwoniłam do naszego kolegi z prośbą o pomoc.
Po kilku minutach kolega przyjechał i
próbował jakoś odblokować zamek. Synek w padł w histerię i już się darł,
a nie płakał. Mi serce pękało i czułam się kompletnie bezsilna. O
wyważeniu drzwi nie było mowy, bo Maluch stał tuż za nimi. Na nasze
szczęście, po kilku minutach Mały kopnął lekko klucz i mogliśmy go
przyciągnąć do siebie z pomocą… wieszaka i otworzyć zamek :)
Nawet nie wiecie, jaka była moja radość, gdy mogłam utulić zapłakanego malca, otrzeć łzy i nosek, szepnąć do uszka „Mamusia już jest przy Tobie…”.
Jednocześnie czułam się źle sama ze sobą, jak mogłam do tego dopuścić?!
Wystarczyła chwila nieuwagi. W głowie oczywiście pojawiło się mnóstwo
pytań i gdybań, wyobraźnia zaczęła działać, że przecież mogło się
skończyć gorzej, a nawet źle. W jednej chwili powyjmowałam klucze ze
wszystkich drzwi i schowałam głęboko do szuflady, póki co nie są nam
potrzebne.
Bezpieczeństwo naszych dzieci to priorytet. Pisałam już wcześniej TUTAJ
o tym jak zabezpieczyłam swój dom, aby Maluchowi przypadkiem nie stała
się krzywda. No cóż do listy powinnam chyba dopisać: wyjęcie kluczy z
zamków, w celu uniknięcia sytuacji, jaka przytrafiła się nam :/
Czy Wy, drodzy Czytelnicy, mieliście
podobne „przygody” z Waszymi dziećmi? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć
wszystkie niebezpieczeństwa jakie czyhają na nasze pociechy?
Pozdrawiam,
P.S. Z tego miejsca jeszcze raz bardzo, ale to bardzo dziękujemy wujkowi K. za przybycie nam z pomocą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz