***
Czy
zdarza się Wam rozmawiać z przedmiotem, rzeczą, zwierzakiem? Ja od
czasu do czasu szepnę słówko do mojej ukochanej jukki (chyba dzięki temu
rośnie jak szalona ;) ), gadam też do psa lub do komputera, kiedy za
wolno chodzi. Najwięcej jednak do tej pory nagadałam się do mojego
samochodu. Dziś też miałam do tego okazję...
Od
czasu narodzin synka, staram się jak najwięcej czasu spędzać na
spacerach, na świeżym powietrzu. W związku z tym poruszam się głównie na
nogach i tylko pcham przed sobą wózek. Od tych kilku miesięcy
praktycznie nie używałam swojego samochodu, stał się zbędny i nawet
pomyślałam o sprzedaży. Po rozmowach z mężem stwierdziłam jednak, że
samochód zachowam, bo może się przydać :) Jak się okazało, długo na
odpalenie jego silnika czekać nie było mi dane. Mały się rozchorował
(pisałam o tym we wcześniejszych postach) i musiałam jechać do lekarza.
Dziś natomiast miałam w planach odwiedzić dawno niewidzianą koleżankę. A
z racji tego, że obie jesteśmy mamami i mieszkamy dość daleko od
siebie, na częste spotkania nie mamy czasu. Teraz udało nam się zgrać.
Zapakowałam więc cały sprzęt Maluszka i samego Maluszka do samochodu i
wyruszyliśmy w trasę. 30 km do przejechania autostradą. Radio gra,
wycieraczki pracują pełną parą, ogrzewanie tylnej szyby i światła
włączone, jedziemy z uśmiechem na twarzy... aż tu proszę bardzo,
kontrolka akumulatora mi zaczyna się żarzyć, wycieraczki jakby
spowolniły, radio przerywa granie. OK, już wiem że coś się złego dziać
zaczyna! Nie opiszę jakie słowa przez moją głowę zaczęły się przewijać.
Oczywiście jak ja jadę to samochód musi zaczą się psuć, do diabła!
Oczywiście! :/ Mały zasnął w foteliku, a ja cała w panice. Widziałam już
oczami wyobraźni, jak siedzimy razem z synkiem na tylnej kanapie,
zmarźnięci, przytuleni do siebie, w międzyczasie karmię cyckiem,
zabawiam malucha jego maskotkami, śpiewam i cuduję, wszystko to w
oczekiwaniu na pomoc! Instynkt podpowiedział mi, żeby wyłączyć światła,
ogrzewanie szyby, radio, wycieraczki i wszystko co, zżera energię.
Zaczęłam gadać do mojego samochodu. Błagałam, że jeśli mnie choć trochę
kocha, żeby tylko dojechał do mechanika i żeby nie stanął mi na środku
autostrady (były akurat jakieś roboty drogowe i na tym odcinku brakowało
pobocza). Gadałam i paplałam całą drogę do kierownicy, jeszcze u
mechanika (gdy tłumaczyłam co się stało) jadaczka mi się nie zamykała :)
Diagnoza: alternator! Tak czułam. Dla mnie i Malucha oznaczało to
jedno, jeśli chcemy dostać się do koleżanki (5 minut drogi) trzeba łapać
taksówkę... w deszczu!
Szczęśliwie
udało nam się dotrzeć do znajomej. U niej ogrzaliśmy się trochę i
poczekaliśmy na tatusia, który miał nas odebrać po pracy. Teraz, gdy
piszę posta, chce mi się śmiać z całej sytuacji, ale wcześniej minę
miałam nieciekawą. Mam po prostu jakiegoś pecha do tego samochodu, albo
samochód zwyczajnie mnie nienawidzi. Nie wiem, bo kiedy go o to pytam,
milczy. Pan Samochodzik. Nigdy mi nie odpowiada, zawsze robi na złość!
Pozdrawiam,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz