czwartek, 5 grudnia 2013

O tym gdzie byliśmy, gdy nas nie było ;)

***
Chwilkę nas nie było, ale już szczęśliwie wróciliśmy do domku oraz do Was :) A bardzo tęskniłam za Wami, drodzy Czytelnicy! Chyba się uzależniłam od blogosfery ;)
Ostatni tydzień spędziliśmy u dziadków, tzn. u rodziców mojego męża na Śląsku. Nawet nie spodziewaliśmy się, że dopisze nam taka piękna i słoneczna pogoda. Dużo czasu spędziliśmy
na spacerkach, na zabawach z piłką na podwórku, szaleństwach w rudych liściach w parku, ale także mieliśmy okazję świętować kolejne urodziny tatuśka ;) To był cel naszej wycieczki, ale jak się domyślacie, to Maluch grał pierwsze skrzypce (nawet podczas imprezy urodzinowej taty ;) ) i w zasadzie wszystko kręciło się wokół niego.


Dziadkowie zadbali już o to, by Szkrabek się u nich nie nudził i zorganizowali w swoim salonie mały placyk zabaw dla swojego wnusia.

 O taki:

Pompowany basen-autko to był strzał w dziesiątkę!

I o ile pierwszego dnia Maluch wchodził do autka spokojnie…

… w następne dni był już mniej ostrożny…

… a na sam koniec było już istne szaleństwo: wskakiwanie do basenu z rozpędu, nurkowanie i rozsypywanie piłeczek po całym pokoju :)

W niedzielę postanowiliśmy wybrać się do Gliwic do palmiarni. Słoneczko tak pięknie świeciło, że najpierw pospacerowaliśmy sobie po parku i pobuszowaliśmy w liściach.



Początkowo Maluch był marudny i śpiący, jednak szaleństwa i obsypywanie liśćmi tak go rozbawiły, że o drzemce szybko zapomniał.


W gliwickiej palmiarni również było bardzo interesująco. Już za pierwszymi drzwiami Maluszka zaciekawiła klatka ze świnką morską, która popiskiwała (kwiczała?), podskakiwała biegając i popisując się przed małym obserwatorem. Ale było przy tym śmiechu! Później ciężko było odejść od klatki, bo Mały płakał, że chce z powrotem do świnki :) Niestety nie mamy zdjęcia z tego „spotkania”.


Atrakcji napotkaliśmy wiele, jednak przy tak ożywionym i ciekawskim Szkrabie ciężko uchwycić moment. Tu akurat Maluch zainteresował się tą gadziną…

Na koniec pokazaliśmy synkowi rybki.


Na koniec wypiliśmy kawkę w kawiarence, a synek po takiej dawce wrażeń padł i spał kolejne trzy godziny :)
 

Jak to zawsze bywa, wszystko co dobre, szybko się kończy. We wtorek wracaliśmy nocnym lotem do Irlandii. Bardzo się bałam tej podróży, ponieważ raz już leciałam z synkiem w takich późnych godzinach i dał mi (i innym pasażerom) wtedy popalić. Tym razem Maluch tylko troszkę płakał ze zmęczenia na początku, ale w końcu udało mi się go uśpić i grzecznie przespał resztę lotu.

Wróciliśmy do naszej rzeczywistości z nowymi doświadczeniami i wspaniałymi wspomnieniami…


Pozdrawiam,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz