wtorek, 3 grudnia 2013

Za krótki weekend

***
Za nami bardzo miły weekend. Ciągle w rozjazdach, z dala od domu. Bardzo szybko i bardzo spontanicznie! :)
W sobotę, zaraz po śniadaniu postanowiliśmy wybrać się z Maluchem na basen. Dawno już nas tam nie było, a w ostatnim czasie tęskniliśmy za jakimś wodnym szaleństwem, więc
decyzja zapadła bardzo szybko.
Zapakowaliśmy niezbędne rzeczy dla Malucha: ręcznik, pieluszka do pływania plus kąpielówki i czepek, kółko do pływania, ubranka i czysta pieluszka na przebranie, przekąski po kąpieli oraz kilka rzeczy dla nas. I wyruszyliśmy.

Maluch testuje kółko na sucho...

 ... oraz rozmiar pieluszki do pływania na własnej... głowie ;)

Podczas wyprawy towarzyszyły nam dwie kobietki, Laura i jej mama, więc wyjazd był tym bardziej udany. Trafiliśmy do parku wodnego z atrakcjami dla maluchów, który inspirowany jest piratami.

 
Niestety obowiązywał zakaz robienia zdjęć, więc zaczerpnęłam kilka przykładowych fotek ze strony parku wodnego ;)

Wszelkie atrakcje zostały dopasowane do wieku dziecka. I tak np. my mieliśmy okazję pozjeżdżać z synkiem z miniślizgawek wodnych, co okazało się olbrzymią frajdą dla Malucha. Podobały mu się także miniwulkany wodne czy wiadra zaczepione przy suficie i które regularnie napełniały się wodą, by po chwili chlusnąć wodą na przechodzące pod nimi dzieciaki. Były też armaty wodne, z których próbowali strzelać nawet tatusiowie oraz olbrzymie krany, z których leciała woda i trzeba było je zakręcić równie olbrzymim kurkiem. Malucha interesowały te krany i wsadzał tam rączki, próbował łapać wodę, chlapał. Niesamowita zabawa dla starszaków, my patrzyliśmy na te wszystkie atrakcje z boku lub podchodziliśmy bardzo ostrożnie, żeby nie przestraszyć synka. Po ponad dwóch godzinach moczenia i pluskania w wodzie, Maluch zgłodniał, zrobił się senny i trzeba było wracać do domu. Synek zasnął w samochodzie. Woda, nowe atrakcje i wrażenia zrobiły swoje, bo spał kolejne trzy godziny :D
Ale to nie koniec sobotnich atrakcji. Tak się złożyło, że w ten weekend świętowaliśmy szóstą rocznicę ślubu i mąż postanowił zabrać nas do Dublina do naszej ulubionej, chińskiej restauracji. Boże, jak ja tęskniłam za tym jedzonkiem. Mniammmmm :) Najadłam się tym razem do syta, bo w ciąży zapach chińszczyzny wzmagał we mnie tylko odruch wymiotny ;) Również Maluch mógł co nieco skosztować, np. budyń kokosowy i z mango (zjadł oba) oraz chiński rosołek ze słodką kukurydzą. Oczywiście wszystko to, co mama miała na talerzu również go interesowało. Chciałam czy nie chciałam, musiałam się podzielić a to kawałkiem kurczaka, a to ryżem :) Po obiadokolacji wyruszyliśmy na krótki spacer po centrum stolicy, pokazaliśmy Maluchowi "szpilę" (chyba główna atrakcja Dublina, oprócz zabytków - ok. 122 m wysokości). Przepraszam za jakość zdjęć, ale miałam przy sobie tylko telefon komórkowy.

 
 Spire of Dublin

 Mama pokazuje "szpilkę"

Były też piętrowe autobusy i nawet tramwaj przemknął niedaleko nas. Synek wyglądał na zachwyconego.
Ach, i jeszcze tyle przycisków do naciskania :)

Szalona weekendowa sobota za nami. Niedzielę również spędziliśmy poza domem. Odwiedziliśmy znajomych i ich dzieciaczki, ale o tym w innym poście...
Szkoda, że czas z tatą tak szybko nam mija, że weekendy takie krótkie, bo nigdy nie zdążymy nacieszyć się sobą, bo ciągle nam mało.

Pozdrawiam,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz