***
Za nami bardzo miły weekend. Ciągle w rozjazdach, z dala od domu. Bardzo szybko i bardzo spontanicznie! :)
W
sobotę, zaraz po śniadaniu postanowiliśmy wybrać się z Maluchem na
basen. Dawno już nas tam nie było, a w ostatnim czasie tęskniliśmy za
jakimś wodnym szaleństwem, więc
decyzja zapadła bardzo szybko.
Zapakowaliśmy
niezbędne rzeczy dla Malucha: ręcznik, pieluszka do pływania plus
kąpielówki i czepek, kółko do pływania, ubranka i czysta pieluszka na
przebranie, przekąski po kąpieli oraz kilka rzeczy dla nas. I
wyruszyliśmy.
Maluch testuje kółko na sucho...
... oraz rozmiar pieluszki do pływania na własnej... głowie ;)
Podczas
wyprawy towarzyszyły nam dwie kobietki, Laura i jej mama, więc wyjazd
był tym bardziej udany. Trafiliśmy do parku wodnego z atrakcjami dla
maluchów, który inspirowany jest piratami.
Niestety obowiązywał zakaz robienia zdjęć, więc zaczerpnęłam kilka przykładowych fotek ze strony parku wodnego ;)
Wszelkie
atrakcje zostały dopasowane do wieku dziecka. I tak np. my mieliśmy
okazję pozjeżdżać z synkiem z miniślizgawek wodnych, co okazało się
olbrzymią frajdą dla Malucha. Podobały mu się także miniwulkany wodne
czy wiadra zaczepione przy suficie i które regularnie napełniały się
wodą, by po chwili chlusnąć wodą na przechodzące pod nimi dzieciaki.
Były też armaty wodne, z których próbowali strzelać nawet tatusiowie
oraz olbrzymie krany, z których leciała woda i trzeba było je zakręcić
równie olbrzymim kurkiem. Malucha interesowały te krany i wsadzał tam
rączki, próbował łapać wodę, chlapał. Niesamowita zabawa dla starszaków,
my patrzyliśmy na te wszystkie atrakcje z boku lub podchodziliśmy
bardzo ostrożnie, żeby nie przestraszyć synka. Po ponad dwóch godzinach
moczenia i pluskania w wodzie, Maluch zgłodniał, zrobił się senny i
trzeba było wracać do domu. Synek zasnął w samochodzie. Woda, nowe
atrakcje i wrażenia zrobiły swoje, bo spał kolejne trzy godziny :D
Ale
to nie koniec sobotnich atrakcji. Tak się złożyło, że w ten weekend
świętowaliśmy szóstą rocznicę ślubu i mąż postanowił zabrać nas do
Dublina do naszej ulubionej, chińskiej restauracji. Boże, jak ja
tęskniłam za tym jedzonkiem. Mniammmmm :) Najadłam się tym razem do
syta, bo w ciąży zapach chińszczyzny wzmagał we mnie tylko odruch
wymiotny ;) Również Maluch mógł co nieco skosztować, np. budyń kokosowy i
z mango (zjadł oba) oraz chiński rosołek ze słodką kukurydzą.
Oczywiście wszystko to, co mama miała na talerzu również go
interesowało. Chciałam czy nie chciałam, musiałam się podzielić a to
kawałkiem kurczaka, a to ryżem :) Po obiadokolacji wyruszyliśmy na
krótki spacer po centrum stolicy, pokazaliśmy Maluchowi "szpilę" (chyba
główna atrakcja Dublina, oprócz zabytków - ok. 122 m wysokości).
Przepraszam za jakość zdjęć, ale miałam przy sobie tylko telefon
komórkowy.
Mama pokazuje "szpilkę"
Były też piętrowe autobusy i nawet tramwaj przemknął niedaleko nas. Synek wyglądał na zachwyconego.
Szalona
weekendowa sobota za nami. Niedzielę również spędziliśmy poza domem.
Odwiedziliśmy znajomych i ich dzieciaczki, ale o tym w innym poście...
Szkoda,
że czas z tatą tak szybko nam mija, że weekendy takie krótkie, bo nigdy
nie zdążymy nacieszyć się sobą, bo ciągle nam mało.
Pozdrawiam,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz